Dryfująca na morzu tratwa i łódź ratunkowa, minimalne racje wody pitnej oraz pożywienia, walka z chorobą morską, zmęczeniem, odwodnieniem organizmu – ostatnie dni dla czterech instruktorów Wojskowego Ośrodka Szkoleniowo-Kondycyjnego nie były łatwe. Zajęcia z przetrwania odbyły się w Zatoce Gdańskiej.
Katastrofa lotnicza, rozbitkowie lądują na terytorium nieprzyjaciela. Jak przetrwać w skrajnie trudnych warunkach, niemal bez jedzenia i picia, z minimalną ilością snu? Żołnierzy mogą do tego przygotować instruktorzy SERE z Wojskowego Ośrodka Szkoleniowo-Kondycyjnego w Zakopanem. Wcześniej muszą jednak sami zdobyć doświadczenie i przećwiczyć ekstremalne sytuacje na własnej skórze. Możliwych scenariuszy jest wiele, dlatego właśnie specjaliści przyjechali nad Bałtyk.
W połowie tygodnia port w Gdyni opuścił mały okręt rakietowy ORP „Grom”. W Zatoce Gdańskiej na wodę spuszczona została niewielka tratwa oraz jednoosobowa lotnicza łódź ratunkowa. Obie pozostawały na uwięzi, ale w znacznej odległości od okrętu. Pierwsza – dwustu metrów, druga zaś stu. Do tratwy weszło trzech instruktorów z Zakopanego, na pokład łodzi jeden z ich kolegów. Wcielili się w rolę lotników, których samolot wodował na Bałtyku i teraz muszą przetrwać. – Każdy z nas miał na sobie morski ubiór pilota, a także zasobnik z jedną racją wody pitnej, jedną racją żywieniową w postaci specjalnych kapsułek, race sygnalizacyjne, nóż – wylicza kpt. Marcin Kalita, szef sekcji szkolenia SERE w zakopiańskim ośrodku. Według scenariusza, kapitan trafił na tratwę. Na niej rozbitkowie znaleźli dodatkową wodę, żywność, a także apteczkę i wiosła. – Mieliśmy też radiostację, by w nieprzewidzianych sytuacjach nawiązać łączność z pokładem okrętu – wspomina kpt. Kalita. Instruktor z łodzi dobę później został podjęty przez śmigłowiec ratowniczy z Gdyni Babich Dołów. Trzej pozostali musieli zostać na Bałtyku jeszcze kolejne dwie doby.
– Najpierw dość mocno dawała nam się we znaki choroba morska – opowiada kpt. Kalita. – Przez pierwszą dobę nic nie piliśmy. W kolejnych przyjmowaliśmy po pół litra wody na osobę i połykaliśmy po kilka pastylek żywnościowych dziennie – wspomina. Żołnierze próbowali też prowizorycznymi metodami łowić ryby. – Niestety, to się nam nie udało – przyznaje kpt. Kalita. Po trzech dobach także oni weszli na pokład śmigłowca. Główny cel został osiągnięty. – Do podobnych sytuacji przygotowywaliśmy się również na basenie i jeziorze. Ćwiczenia na morzu przeszliśmy po raz pierwszy. Zdobyliśmy sporo doświadczenia, które teraz będziemy mogli przekazać szkolącym się u nas lotnikom – podsumowuje kpt. Kalita.
Tego typu szkolenia regularnie przechodzą marynarze. – Raz do roku długotrwałe przebywanie na morzu w roli rozbitków ćwiczą załogi wszystkich naszych okrętów – mówi kpt. mar. Przemysław Płonecki z biura prasowego 3 Flotylli Okrętów. Z podobnymi sytuacjami oswajają się również podchorążowie. – Podczas rejsów szkolnych ORP „Wodnik” na wodę często spuszczana jest tratwa, w której muszą oni spędzić pewien czas, choć nie tak długi jak marynarze w regularnej służbie – zaznacza kpt. mar. Płonecki.
autor zdjęć: chor. mar. Piotr Leoniak
komentarze