Zima na początku roku 1863 była wyjątkowo ciepła. Zamiast śniegu padał deszcz i trakty Królestwa Polskiego zmieniły się w bagna. Po lasach wokół Warszawy kryli się ci, którzy uciekli przed branką lub aresztowaniem za spiskowanie przeciw carowi. Czekali na sygnał do rozpoczęcia powstania. Wybuchło ono w nocy z 22 na 23 stycznia.
Artur Grottger, Bitwa, grafika z cyklu Polonia, 1863.
Klęska w wojnie krymskiej w 1856 roku obnażyła słabości imperium rosyjskiego i zmusiła cara do reform społecznych i politycznych. Odwilż nie ominęła zachodnich rubieży cesarstwa – Ziem Zabranych i Królestwa Polskiego – ale car Aleksander II od razu zakreślił nieprzekraczalną granicę kompromisów dla swych polskich poddanych. Imperator witany 23 maja 1856 roku w Warszawie przez miejscowych notabli podkreślił dobitnie: „Panowie, przede wszystkim porzućcie marzenia, porzućcie marzenia! […] Trzeba […], abyście wiedzieli, dla dobra samych Polaków, że Polska powinna pozostać na zawsze złączona z wielką rodziną cesarzy rosyjskich”.
Imperium kontratakuje
Car wygłosił te słowa w języku ówczesnej dyplomacji – po francusku – i mimo że miał opinię liberała i reformatora, dotrzymał słowa, korzystając z metod rodem z azjatyckiej satrapii. Rozkazał policji i wojsku brutalnie zdławić patriotyczne uczucia i nadzieje, jakie wstąpiły w mieszkańców Warszawy i innych miast Królestwa Polskiego na początku lat sześćdziesiątych XIX wieku. Poszły w ruch kozackie nahajki i szable, ulice spłynęły krwią rozstrzeliwanych demonstrantów, a więzienia zapełniły się „wichrzycielami”. Jasne się stało kolejny raz, że wolność może dać Polakom tylko wojna. Powstanie było szykowane od dłuższego czasu, po krwawych wydarzeniach przybyło mu zwolenników, lecz przywódcy konspiracji wciąż dyskutowali termin i sposób walki. Liczyli na wsparcie Zachodu, a także rosyjskich rewolucjonistów pośród oficerów, którzy mieli zrewoltować wojsko w garnizonie warszawskim i twierdzy modlińskiej. Lecz i w tym wypadku powtórzyło się fatum historii. Insurgenci przez aresztowania i brankę (przymusowy pobór do wojska młodzieży warszawskiej) zostali zmuszeni do wszczęcia powstania nieprzygotowani i w najmniej dogodnym terminie – walka prowadzona zimą nie była najlepszym pomysłem.
Do tego dochodziła kolosalna dysproporcja sił. Reformy Aleksandra II objęły także armię i w 1863 roku nie było to już wojsko dotknięte syndromem klęski. Poradzono sobie również ze spiskami w jego łonie, zwłaszcza w Królestwie. Kilku oficerów rozstrzelano, a wiele oddziałów, co do których nie było stuprocentowej pewności, że będą wierne carowi, wysłano na Kaukaz, zastępując je nowymi jednostkami.
Film: Dominika Celińska, Maciej Bąkowski / ZbrojnaTV
W sumie w chwili wybuchu powstania armia rosyjska w Królestwie liczyła 66 batalionów piechoty, 24 szwadrony kawalerii, 176 dział artylerii, 60 sotni kozackich, nie uwzględniając żandarmerii, straży granicznej i różnych oddziałów paramilitarnych (jak chociażby straże chłopskie). Łącznie samego wojska było w Królestwie ponad 100 tys. żołnierzy. Tylko w Warszawie stacjonowało 22 tys. żołnierzy, a w każdej chwili świeżo zbudowanymi liniami kolei żelaznej, jak wtedy mówiono, Petersburg mógł jeszcze dosłać do Królestwa nowe oddziały. Ale to nie wszystko. W Królestwie stacjonowały doborowe jednostki armii rosyjskiej, przeznaczone jako „siły szybkiego reagowania” na wypadek jakiejś rewolucji w Europie Zachodniej, gdyż car dalej uważał się za głównego żandarma Świętego Przymierza.
Atak rebeliantów
W czym więc mogli upatrywać szansy powstańcy rzucający wyzwanie takiej potędze? Niewiele tych szans było, ale dzięki nadmiernemu rozdrobnieniu rosyjskich sił i nie zawsze dobrej komunikacja między nimi zryw z 22 stycznia 1863 roku nie zmienił się w natychmiastową klęskę. Co prawda armia rosyjska liczyła ponad 100 tys. żołnierzy, jednak aby kontrolować cały kraj, jej dowództwo musiało obsadzić garnizonami około 140 miejscowości. W wielu z nich stacjonowały oddziały nieprzekraczające jednej lub dwóch kompanii piechoty i kilku plutonów kawalerii. Dla powstańców to i tak były poważne dysproporcje, lecz na ich korzyść często działało zaskoczenie.
Historycy wyliczają, że antycarska konspiracja w Królestwie liczyła około 20–25 tys. zaprzysiężonych ludzi. Jednakże byli oni prawie całkowicie bezbronni. Kraj zarządzeniami policyjnymi był ogołocony nawet z broni myśliwskiej, a na większe dostawy z Zachodu dopiero liczono. Karabiny i amunicję do nich miano więc zdobywać w chwili rozpoczęcia insurekcji („za pomocą siekier i kos zdobędziemy karabiny, a następnie tymi karabinami – armaty” – ten plan nazywano później w świecie „planem polskim”).
Bitwa pod Żyrzynem 1863 rok
Bezpośrednio do walki ruszyło w noc z 22 na 23 stycznia 1863 roku około 6–7 tys. powstańców. Zaatakowano 17 garnizonów, a kolejnych siedem ataków przeprowadzono 24 i 25 stycznia. Największe znaczenie miały walki w województwie płockim (gdzie miał ujawnić się Tymczasowy Rząd Narodowy). Jednakże nie zdołano zdobyć Płocka, obsadzonego przez 400-osobową załogę rosyjską. Bardziej udany był wybuch powstania na Podlasiu, gdzie prócz szlachty zagrodowej do walki stanęło wielu chłopów. Tu od razu zarysowało się więc to, co było największą szansą tego zrywu – jedność narodowa i przeciągnięcie wsi na stronę powstania. Nieprzypadkowo Tymczasowy Rząd Narodowy w chwili wybuchu walk ogłosił obok „Manifestu do narodu” dekret uwłaszczeniowy.
Sukcesy odnoszono również tam, gdzie partiami – jak nazywano powstańcze oddziały – dowodzili ludzie obeznani z wojskowym rzemiosłem. Tak było m.in. na lewym brzegu środkowej Wisły, pomiędzy Radomiem a Kielcami, gdzie dowodził Marian Langiewicz, były oficer artylerii w armii pruskiej, garibaldczyk i wykładowca polskiej szkoły wojskowej w Genui i Cuneo. Była to jednak sytuacja wyjątkowa. W zachodniej części Królestwa do powstańczych walk nie doszło w ogóle. W Augustowskiem zebrane partie rozeszły się do domów wskutek fałszywego rozkazu i wybuch powstania opóźnił się tutaj o trzy dni. W Krakowskiem zebrało się sporo oddziałów, lecz kunktatorstwo ich dowódców spowodowało ich całkowitą bierność.
Nadzieja umiera ostatnia
Bilans nocy z 22 na 23 stycznia 1863 roku wobec oczekiwań i planów był więcej niż skromny. W miejsca wojskowych zbiórek dotarła jedynie część powstańców i tylko połowa z nich ruszyła wtedy do walki. Straty zadane Rosjanom (liczone w rannych i zabitych) wynosiły co najwyżej kilkaset osób. Straty powstańców były podobne, tyle tylko że przy tej dysproporcji sił w powstańczych szeregach oceniano je na znaczne. Nie zniszczono całkowicie ani jednego rosyjskiego garnizonu, nie zdobyto żadnego większego miasta, a jeśli opanowano jakieś mniejsze miejscowości, to na krótko. Broni też nie zdobyto wiele – na co tak bardzo liczono, a utracono też sporo własnej.
Słowem – nie wyglądało to dobrze. Jakim cudem więc powstanie nie zgasło 23 stycznia, tylko zmieniło się w długą wojnę partyzancką? Rosjanie popełnili wtedy jeden poważny błąd – dali powstańcom czas. Naczelny wódz wielki książę Konstanty, zamiast wzmacniać garnizony w terenie, rozkazał swym dowódcom koncentrację sił, co oznaczało opuszczenie przez wojska rosyjskie wielu mniejszych miejscowości. To dało powstańcom kilkanaście dni spokoju „w polu” i wystarczyło, by powstańcze oddziały wzrosły do kilkunastu tysięcy. Powstały wówczas większe zgrupowania powstańcze: wspomnianego Langiewicza w okolicach Wąchocka, Apolinarego Kurowskiego w rejonie Ojcowa, Romana Rogalińskiego i Walentego Teofila Lewandowskiego na Podlasiu i w Lubelszczyźnie, Antoniego Jeziorańskiego na Mazowszu. W województwie płockim rozproszone po nocy styczniowej siły skonsolidował na nowo Zygmunt Padlewski. To dzięki tym dowódcom zdołano przetrwać do wiosny 1863 roku, kiedy powstanie w Królestwie i na Ziemiach Zabranych rozpaliło się na dobre i płonęło długo, mimo przytłaczającej przewagi rosyjskiego imperium i nikłej pomocy Zachodu (zwłaszcza Francji), na którą tak liczyli powstańcy.
Bibliografia
P. Jasienica, „Dwie drogi”, Warszawa 1960.
S. Kieniewicz, „Powstanie styczniowe”, Warszawa 1983.
M. Zgórniak, „Polska w czasach walk o niepodległość (1815–1864)”, Kraków 2001.
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze